poniedziałek, 16 listopada 2015

Smaki Sandomierza i Kazimierza Dolnego czyli podróże od kuchni


Poznawanie nowych miejsc jest fascynujące! Nie znam osoby, która nie lubiłaby podróży, krótkich wypadów, czy choćby spontanicznych jednodniowych wycieczek.
Oczywiście każdy ma swój styl zwiedzania, u nas pewnie powoli też się on wyrabia, ale jedno jest pewne - prawie od zawsze, na miarę możliwości finansowych "próbowaliśmy" danego miejsca.

Co prawda będąc 8 lat temu w Tunezji i Libii odmówiłam zjedzenia wielbłąda ( aż tak bardzo nie zależało mi na poznaniu tamtejszej kuchni), ale zajadałam się ich ostrą zupą bez pamięci! Skutkowało to uczuleniem i wysypką, ale do Polski musiałam przywieźdź pokaźną paczkę harisy by móc jak najdłużej delektować się tym smakiem.

Z kolei pierwsza wizyta we Francji to poznanie smaku bagietki i osławionych serów na które robiłyśmy z koleżankami z liceum zrzutkę. O ile bagietka była obłędna o tyle ser... po przeżuciu trafił do kosza ;)  (Teraz pewnie zjadłabym go z wielkim smakiem :))

Na całe szczęście nasz spontaniczny wypad wyjątkowo owocował w udane zakupy spożywcze i w wyjątkowe miejsca posiłków. Jeśli więc kiedyś będziecie wybierać się w okolice Sandomierza i Kazimierza Dolnego mam dla Was dwa lokale, które są warte odwiedzenia.

Zacznijmy może od tego jak tam trafiliśmy. Zazwyczaj wybieramy na chybił trafił. Zależy też jak bardzo jesteśmy głodni - jeśli nie umieramy z głodu kierujemy się trochę powierzchownością lokalu. Jeśli jednak wszystkim kiszki marsza grają to wpadamy w miejsce, które jest najbliżej.
Jednak od pewnego czasu dodatkowym kryterium jest fakt iż nie mogę jeść glutenu. Staramy się więc też tak wybrać restaurację abym mogła coś przekąsić, a nie tylko załzawionym spojrzeniem włóczyć za ruchem widelca np we włoskiej knajpie ;)



Jak chodzi o Bistro Podwale w Sandomierzu to błądząc uliczkami i szukając knajpy na "oko" trafiliśmy na ich plakat pod Bramą Opatowską. Skusiły nas dwa fakty - pisali o lokalnych przysmakach z jabłek i że lokal mieści się w piwnicy , która kiedyś była magazynem do przechowywania jabłek. No powiedzcie sami, nie skusiliby Was?




Wnętrze okazało się naprawdę piękne i przestronne. Dodatkowym plusem było to, że trafiliśmy tam w poniedziałek około 16, więc ludzi było naprawdę mało. Na sam koniec naszej posiadówy w sumie zostaliśmy sami :) nie licząc obsługi ;) (Wróciliśmy tutaj w drodze powrotnej z Kazimierza, była środa i święto, więc wtedy pojawiło się naprawdę sporo rodzin wszystkie stoliki były zajęte)

CZYM NAS URZEKLI?

1. Miejsce z historią, odnowione w prosty, piekny sposób.
2. Najpyszniejsza herbata na świecie ! Z cytrusami, goździkami, cynamonem, miodem...
3. Proste, krótkie menu w którym wykorzystywane są owoce sezonowe oraz jabłka. Jak zapewne wiecie te okolice to nie kończące się sady :)
4. Kącik dla dzieci (nawet 6 latek znalazł tam coś dla siebie ;) ), plus za przewijak w toalecie damskiej (niby oczywistość, ale uwierzcie mi... nie do końca)
5. Nie wygórowane ceny.
6. Ostatni powód, ale chyba najważniejszy to naprawdę smaczne jedzenie.

Ach! I jeszcze jedno! Bardzo ważna sprawa dla osób z psiakami. Każdy pies mile widziany :)

Najedzeni i pełni zachwytu ruszyliśmy w stronę Kazimierza Dolnego. 
Po noclegu ruszyliśmy zwiedzać miasto i tak koło 9:30 znaleźliśmy się na kazimierskim rynku. Mieliśmy to niebywałe szczęście, że we wtorki oraz w piątki odbywa się tutaj targ.


Buszowaliśmy z wypiekami na twarzy pomiędzy małymi kramikami pełnymi swojskich wyrobów - miodów, soków, oliwy... Były też jaja, warzywa, jabłka ... Co prawda byliśmy po obfitym śniadaniu, ale ... nie mogliśmy się powstrzymać!

Mamy to niebywałe szczęście, że moja Babcia co sezon wyposaża nas w pokaźną ilość prawdziwego soku z malin oraz malinowego dżemu. Skusiliśmy się jednak na dwa rodzaje soków (sprzedawanych może w mało designerskich butelkach po Kubusiach, ale za to o tak obłędnym smaku!) - wybraliśmy soki z czerwonej porzeczki i aronii.



Kolejnym naszym zakupem były miody. W domu został nam tylko jeden - gryczany w takim jak powyżej mikrosłoiczku kupiony przez Jasia na Etnomanii.
Skusiliśmy się na dwa : malinowy ( w życiu jeszcze takiego nie jadłam, a Wy?) i akacjowy ( w sumie... gdyby się dobrze zastanowić jego też jeszcze nie próbowałam).


Miody pochodzą z Pasieki Wędrownej E.Frąc.


Gdy już po zwiedzaniu okolicy zgłodnieliśmy Rafał wyszukał na TripAdvisor polecaną i wychwalaną KluboJadalnie Przystanek Korzeniowa.
Cudownie się składało, bo KluboJadalnia jest położona u wylotu Wąwozu Korzeniowy Dół, który bardzo chciałam zobaczyć.

U progu powitał nas wiele obiecujący napis...


oraz wystawa lemoniad...


Które jak się później okazało zostały wysprzedane podczas ostatniego koncertu. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu dowiedzieliśmy się o istnieniu pysznych soków z Kałęczewa "Wiatrowy Sad".
Jaś wybrał sok jabłkowy z gruszką, który został mu podgrzany i doprawiony cynamonem oraz goździkami. 
Niesamowite jak bardzo ten sok był jabłkowy i jak bardzo było tam czuć gruszkę! Prawdziwe owoce!  
Wracając jednak do samego miejsca to jest ono z zewnątrz dość niepozorne. Ot, mała chatka przy lesie...

 (tutaj widok od Wąwozu)

Natomiast środek jest zaskakujący i zupełnie inny niż w lokalu w Sandomierzu. Przestrzeń jest niewielka, ale zmieściła się w niej scena na której regularnie coś się dzieje - od różnego typu koncertów, aż po stand up'y (tak jak w ten piątek).
Z głośników sączyła się specyficzna muzyka, zupełnie nie wiem co to za gatunek... dość orientalna i wprowadzająca rzeczywiście jakby w inną, ich bajkę :)
CZYM NAS URZEKLI?

1. Miejsce naprawdę magiczne - zarówno jak chodzi o wystrój wnętrza - taki trochę artystyczny nieład, wszystkiego pełno :) Bliskość pięknego Wąwozu to też niewątpliwy plus.
2. Najpyszniejszy sok na świecie ! :) Poza tym tutaj też poznałam pyszne herbaty ( coś ostatnio bardziej doceniam ich walory niż walory kawy), po które pojechaliśmy później prosto do Kazimierza...
3. Znowu proste menu. Raptem kilka pozycji w tym jedna wegetariańska i bez glutenu (ogromny plus).
4. Naprawdę niesamowite jedzenie, bardzo aromatyczne, pełne zaskakujących nut i czuć było, że przygotowane z sercem!
5. Naprawdę pierwszy raz spotkałam się z tak sympatyczną  obsługą - uśmiechnięta, niewymuszona uprzejmość, radość i troska o klienta. Takie ciepłe przywitanie gościa... taki domowy klimat... coś niespotykanego!
6. Nie wiem tego na pewno, ale biorąc pod uwagę klimat miejsca i zachowanie obsługi myślę, że i tu czworonogi byłyby mile widziane.


Co w Kazimierzu warto jeszcze zjeść, wypić, kupić ?
Wspomniałam Wam wyżej o herbatach... Wybrałam na "zapach" dwie...


Kazimierskie Noce pachną obłędnie, ale Rafał stwierdził, że dla niego są mdłe. Ja też niestety nie mogę powiedzieć by mnie jakoś specjalnie urzekła... jest w miarę dobra...


Natomiast Ogrody Kazimierza to chyba najładniejsza herbata jaką widziałam. Zresztą zerknijcie sami...


Do tego jest naprawdę smaczna - mocno owocowa i słodka. Ja w ogóle nie słodzę, tutaj to sobie nawet nie wyobrażam aby ktokolwiek mógł ją posłodzić, ale z drugiej strony... ile ludzi tyle smaków :)

Poza tym kupiliśmy gorzką czekoladę z lawendą, którą mocno musiałam ukrywać by dotrwała do zdjęć...


Poza tym próbowaliśmy krówek z Opola Lubelskiego (pyszne, lekko ciągnące się i śmietankowe), które nie dotrwały do zdjęć ;) Chłopcy oczywiście kupili sobie tradycyjnego Kogucika Kazimierskiego.
Jeśli będziecie w Kazimierzu Dolnym to zerknijcie koniecznie do Piekarni Artystycznej Sarzyński.
Wnętrze jest bardzo klimatyczne...


a na wystawie królowały takie pierniczki...


Ach, mogę sobie tylko wyobrazić co się tam będzie działo bliżej Świąt!


A jak wyglądają Wasze podróże kulinarne? Macie takie szczególne miejsca, które moglibyście śmiało polecić?
Przywozicie jakieś lokalne speciały? A może coś na stale zagościło w menu Waszej rodziny? 



Tymczasem pozdrawiam Was znad kubka pełnego Kazimierskich Ogrodów ...


... i planuję kolejny post z tej wyprawy - na prawdę już mniej pisany (wiem, przeszłam dziś samą siebie!), bardziej fotograficzny...
Odwiedzimy między innymi Mięćmierz :)

Możecie pomyśleć, że nie robiliśmy nic innego tylko jedliśmy... kolejnym postem udowodnię Wam, że nie tylko!



Magda




13 komentarzy:

  1. Już wiem gdzie będę jeść, gdy odwiedzę Sandomierz, a czeka mnie tam wyprawa, bo mój mąż skończył własnie czytać "Ziarno prawdy" i koniecznie-musimy-tam-jechać :). Jeśli postanowisz zawitać w moje rodzinne strony (Beskid Niski, Gorlice, Wysowa, Biecz) też polecę Ci ciekawe miejsca, w tym te kulinarne. Na zachętę obiecuję sok malinowy mojej mamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My w Sandomierzu byliśmy zbyt krótko. Być może następną wyprawę w tamte strony zorganizujemy dopiero gdy będą kwitły jabłonie... Och, to będzie coś!
      Jak chodzi o Twoje rodzinne strony to z Wysowej miałam koleżankę na studiach, zresztą z Gorlic też :) A te rejony odwiedzałam na moich praktykach geologicznych! Popatrz jaki ten świat mały! :)
      Czuję się mocno zachęcona, więc ... spodziewaj się nas :D

      Usuń
  2. Nigdy nie byłam, a widać, że są tam miejsca warte uwagi :) nie tylko piękne i twórcze, ale również smaczne!
    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta powiem Ci, że podczas tej krótkiej wyprawy uświadomiliśmy sobie jedno - jak bardzo nie znamy Polski, jak bardzo daleko wyruszamy by poznawać nowe, a tak naprawdę nie znamy "swojego". Postanowiliśmy więcej podróżować po Polsce, bo naprawdę warto :)

      Usuń
  3. Nikt nie narzeka na tekst, więc nie zarzekaj się że nie będziesz pisała :)))) powiem więcej, bardzo mi się podoba... pisz, pisz.
    Co prawda opisujesz drugi koniec Polski, ale nigdy człowiek nie ma pewności gdzie będzie przebywał jutro czy pojutrze :) a klimaty i smaki bardzo obiecujące.
    Opisem smaków Francji wywołałaś u mnie wspomnienia... trochę inaczej postrzegaliśmy z kolegami bagietki :)))
    Po miesiącu żywienia się bagietkami tęskniliśmy baaaaardzo za polskim chlebem. Wszyscy mieliśmy już dość pszennych dmuchańców w skorupce, która kaleczyła nam kąciki ust jak żyletki :))) Za to sery.... mmmm obłędne, zażeraliśmy się kiedy tylko mogliśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nic nie wiadomo tu masz rację. Czasami warto pokierować swoje kroki nawet na drugi koniec Polski :)
      Co do Francuskich speciałców to teraz pewnie doceniłabym bardziej sery niż bagietkę - tym bardziej, że żyjąc bez glutenów potrafię jak wariatka wąchać pieczywo i rozpływać się w marzeniach nad zwykłą pajdą chleba z masłem :)

      Usuń
  4. aaaa, co do lokalnych specyiałów, u nas polecam MIÓD WRZOSOWY! Na przemkowskie wrzosowiska pszczelarze z odległych miejsc przywożą swoje pasieki na przełomie sierpnia i września.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miód wrzosowy?! Jaką jestem miodową ignorantką! Przy okazji na pewno spróbujemy :)

      Usuń
  5. byłam tam i potwierdzam, że jest cudnie:) piękne kadry uchwyciłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny przewodnik ! Teraz wiem, co warto kupić i gdzie warto iść . Pozdrawiam - M.

    OdpowiedzUsuń