poniedziałek, 28 grudnia 2020

MAŁA ŁAZIENKA, KTÓRA CIĘ ZASKOCZY - SPRYTNE ROZWIĄZANIA NA NIESZABLONOWYM TLE

 

Urządzenie łazienki nie jest proste – to miejsce, które musi być dostosowane do każdego domownika, a zazwyczaj rozmiarem nie grzeszy. Pomieszczenie, w którym organizacja spycha na drugi plan względy estetyczne…, a jeśli do tego dołożymy jeszcze ograniczony budżet…

Wrrróć!


Nie ma co się stresować, wszystko jest do zrobienia! Już Ranczowa Ciotka Magda biegnie Wam i Waszym łazienkom na ratunek!



SZANUJ KAŻDY CENTYMETR, PLANUJ Z GŁOWĄ!



W małych przestrzeniach każdy centymetr miewa ogromne znaczenie!

Dlatego ważny jest pierwszy etap – planowanie wielkości i rozmieszczenia podstawowego wyposażenia łazienki. Gdy jesteś na bakier z programami komputerowymi, wystarczy kartka w kratkę, ołówek i przeliczenie proporcji poszczególnych elementów wyposażenia. Na tym etapie można łatwo wychwycić błędy i zestawić oczekiwania z możliwościami.

W naszej łazience (około 3m2) zastosowaliśmy najlepszą możliwą opcję w stylu „mieć ciastko i zjeść ciastko”, którą polecam każdemu.

Nie mamy typowej kabiny prysznicowej z brodzikiem, która na stałe kradnie przestrzeń w małych pomieszczeniach. Zastosowaliśmy rozwiązanie z odpływem liniowym i składanymi drzwiami kabiny.



Jak to się dzieje, że nasza łazienka po jednym prysznicu nie zamienia się w akwarium wypełnione wodą?

Tak jak już wyżej wspomniałam, mamy odpływ liniowy i niewielki spadek (2 cm w najgłębszym miejscu)

Jest on wystarczający, by woda podczas korzystania z prysznica nie rozlewała się na łazienkę, a jednocześnie na tyle niewielki, że gdy złożymy drzwi, komfortowo można korzystać z całej powierzchni podłogi.

A, i jeszcze jedna rada – nie oszczędzajmy na kabinie prysznicowej! Aby utrzymać wodę w ryzach, ważna jest dobra jakość uszczelek (i tych bocznych okalających drzwi, ale przede wszystkim tych podłogowych).

Jak jeszcze zaoszczędzić miejsce?

Polecam też rozsądek, gdy chodzi o wybór wielkości umywalki – nasza ma 41 x 50 cm (zewnętrzne wymiary) i jest naprawdę bardzo wygodna.






W większej łazience, na górze, mamy ten sam model, ale zdecydowanie większy i z perspektywy czasu traktuję go jak fanaberię.


ORGANIZACJA W MAŁEJ ŁAZIENCE



W naszej łazience, której głównym atutem, a jednocześnie przekleństwem, jest spore okno, po rozmieszczeniu ceramiki sanitarnej nie było miejsca na typowe zestawy mebli łazienkowych (ten kto mnie zna, wie, że nie zmartwiło mnie to ani trochę – kolejne pole do kreatywnego urządzania!).



Zanim jednak doszliśmy do tego momentu, o którym przeczytacie niżej, naszym głównym meblem łazienkowym był pomocnik kuchenny ze znanej sieciówki. Sprawdzał się w tej roli genialnie – był mały, mobilny, wszystko można było na niego upchnąć, ale… ciągle jego zawartość (nawet tuż po sprzątaniu) wprowadzała chaos i wrażenie bałaganu.



Z ulgą powitaliśmy więc zamykaną komodę, kupioną w sklepie ze starociami. Musiała jednak mieć określone wymiary (!), by dopasować się do głębokości umywalki i szerokości wnęki.


Rafał dociął blat i szufladę. Wnętrze szuflady, tuż przy wycięciu wykończył listewkami, dzięki temu nie ma niebezpieczeństwa, że coś wypadnie.


A poza tym… dobrze to wygląda ☺






A potem podjęliśmy decyzję, że szafka pod umywalką będzie lewitująca. Ja nie chciałam odcinać jej nóg, które dla mnie są jej atutem, a Rafał zaś nie chciał dokładać nowych, które pozwoliłyby szafce „stać”. Mamy więc taki kompromis, który pozwala na łatwiejsze mycie podłogi.




Perfekcyjna Pani Domu byłaby dumna.

Dodatkowym wyposażeniem naszej łazienki jest mała witryna, która była co prawda dedykowana do kuchni, ale kto by się przywiązywał do funkcjonalności wskazywanych przez producentów. Pamiętaj, że jeśli nie masz gdzie postawić mebla, zawsze można go powiesić.



Poza tym namawiam Was do ograniczenia ilości kosmetyków i innych przydasi łazienkowych. Bycie w tej kwestii minimalistą i posiadanie tylko sprawdzonych kosmetyków to chyba najrozsądniejsze, co można zrobić dla swojej przestrzeni, portfela i planety. Gorąco namawiam!

Pod prysznicem zrezygnowałam z półek na stałe, robionych w zabudowie, gdyż to rozwiązanie „ukradłoby” cenne centymetry tego pomieszczenia

Dwa przyklejane, narożne organizery są wystarczające na kosmetyki 4-osobowej rodziny, a dodatkowo można je wymyć w zmywarce.


Znowu plus dla nas.




A TERAZ MOŻESZ STRACIĆ GŁOWĘ – PORA NA WYBÓR SZATY GRAFICZNEJ!



Gdy stronę praktyczną mamy omówioną pora na KOLORY! Tak, to budzi we mnie największe emocje.

Pierwotnie ta łazienka wyglądała blado. Dosłownie i w przenośni.



Chcieliśmy się wprowadzić, więc musiała być gotowa i nie było czasu na jakieś style czy kolorystyczne wygibasy.

Była po prostu biała. Bo tak najprościej i najszybciej.

Z drugiej strony, skoro to pomieszczenie jest nieduże, wydawać by się mogło, że to naprawdę słuszna opcja. Tymczasem Pinterest aż krzyczy inspiracjami kolorowych małych łazienek.


Przyznam, nie trzeba mnie długo namawiać na takie eksperymenty. Postanowiłam sprawdzić, jak to będzie ze zdecydowanym kolorem na ścianach. Ale nigdy nie uwierzysz, co było inspiracją!



Zostawię Ci tu linka do bloga TIKKURILA POTĘGA KOLORÓW gdzie zdradzam szczegóły i opowiadam, dlaczego czasem warto posłuchać uważnie, co ma do powiedzenia… mąż w kwestii kolorów.

Wiem, brzmi to absurdalnie, ale… zresztą to trzeba przeczytać!



Atutem tak niewielkich pomieszczeń jest tempo, w jakim przechodzą metamorfozę! Pomalowanie sufitu zajęło Rafałowi dosłownie… chwilę (zapomniałam włączyć stoper ;)). Użyliśmy farby Tikkurila Anti-Reflex White [2]. To antyrefleksyjna, matowa farba, która niweluje refleksy świetlne, dzięki temu na suficie nie widać nierówności.

Potem przyszła pora na ściany. Dwie cieniutkie warstwy farby Tikkurila Optiva Satin Matt 7 w kolorze N411 Madras. To wykończenie matowo-satynowe daje piękny świetlisty, subtelny efekt.


Pamiętaj, by oderwać taśmy malarskie niezwłocznie, jeszcze gdy farba jest wilgotna.

Jeden wieczór i łazienka zmieniła totalnie swoje oblicze!



Ale to był dopiero początek.

Metamorfozę przeszła też stara komoda, która miała ambitny plan, by zostać szafką łazienkową. Pomogliśmy jej w tym, odpowiednio przygotowując drewno.



Wyszlifowana i odpylona, została pokryta farbą gruntującą Tikkurila Everal Aqua Primer. Ten krok jest bardzo ważny – usprawnia nakładanie koloru. Szczególnie polecam użycie warstwy podkładowej w dwóch przypadkach:

- ciemnego koloru drewna

- gdy planujemy malować na żółto.


Następnie, aby zrównoważyć efekt mocnych ścian i dopełnić paletę, wybrałam odcień N494 Nephrite (emalia Tikkurila Everal Aqua Semi Matt 40).






Podoba mi się, jak podkreśla pozostałe kolory w pomieszczeniu, również te które przewijają się w dodatkach.

Duże znaczenie ma też fakt, że po użyciu emalii Tikkurila Everal Aqua powierzchni nie trzeba dodatkowo zabezpieczać lakierem, ponieważ zapewnia ona odporność na wilgoć i uszkodzenia mechaniczne. Warto pamiętać, że przez pierwsze dni po malowaniu mebel należy traktować delikatnie.

W ten sam sposób pomalowałam deskę, która została podstawą pod mosiężne uchwyty kupione w lumpeksie. Wreszcie ręczniki stabilnie wiszą! Człowiek to się cieszy naprawdę z różnych, dziwnych rzeczy.



Jak zwykle całość uzupełniłam roślinami, a także niezawodnym romansem starego (kinkiety, lustro) z nowym (oświetlenie sufitowe, witryna).

Przyznaj, że wreszcie i to pomieszczenie pasuje do klimatu Rancza.















poniedziałek, 29 czerwca 2020

BOHO LAMPA - bardzo szybkie DIY







Po lampie, którą wymyśliłam do altany (możesz zobaczyć ją tutaj), a która wzbudziła sporo skrajnych opinii zanim jeszcze powstała myślałam, że wypstrykałam się z oświetleniowych pomysłów.
A tu kroiło się stworzenie lampy na niezadaszony (i to naprawdę kluczowy aspekt, który wygenerował ten pomysł) taras.
Oczywiście chciałam zrobić lampę z tego co było pod ręką.

Wykorzystałam więc do tego :



  • abażur, który dostałam chyba rok temu od Karoliny z @aletuladnie ,
  • farby Montana, które kupiłam przy okazji metamorfozy ramek do sypialni ,
  • włóczki, które namiętnie kupowałam w secondhandach w nadziei, że jesienią wrócę do szydełka


Pierwszym krokiem (pomijając już samo mycie abażura, bo to wydaje mi się oczywiste) było pozbycie się uroczej koronki. Totalnie nie pasuje ona do Rancza.




Potem farbą MTN Montana 94 (kolor LABYRINTH GREEN)  w spray'u pokryłam abażur. Dwie cieniutkie warstwy są wystarczające.



Gdy farba wysychała, z włóczek zaczęłam robić chwosty. Wybrałam metodę na sztywny kartonik, bo zależało mi aby chwosty miały mniej więcej tą samą długość.





Potem przymiarka ułożenia kolorów.





Szybki montaż chwostów i przycięcie wystających części.








I lampa wylądowała na tarasie.



Jeśli potrzebujecie podstawowych rad odnośnie elektryki w lampach przypomnę Wam wpis o monkey lamp ( kilknij tutaj), gdzie jest sporo technicznej wiedzy.

Wracając jednak do boho lampy tarasowej jej ogromnym plusem jest to, ze daje sporo światła i gdy zmoknie szybko wysycha.



I jeszcze jedno gdy się znudzi można przerobić ją szybko!

Zostawiam Wam przekierowanie do wpisu o tarasie inspirowanym Meksykiem
Też jest boho, też jest kolor i oczywiście szczypta ranczowego dystansu.


Do przeczytania,
Magda


czwartek, 18 czerwca 2020

BOHO TARAS, CZYLI #PROJEKTSZUWARY





Wizja urlopu spędzanego na własnym podwórku obudziła we mnie głęboko skrywaną tęsknotę za jakimś mało realnym kierunkiem. Jest tyle miejsc, których nie dane mi było zobaczyć, a które nęcą mnie zapachami, kulturą, słońcem i czymś, o co tak trudno w naszych szerokościach geograficznych, czyli kolorystyczną orgią, niekończącą się tęczą rozlaną po ścianach, dodatkach, meblach, ulicach!

Południe Europy, choć całkiem piękne i klimatyczne, to było zbyt mało! Ciągnęło mnie dalej, a moja wyobraźnia rozwijała i budowała jakieś szalone podróżnicze scenariusze.  




Właśnie gdy na horyzoncie zaczęło majaczyć leniwe, gorące popołudnie, zaparkowałam swój camper w wąskiej uliczce na tyłach czyjegoś domu.
W szczelinie kamiennego muru okalającego część posesji, właściciel ustawił leciwe radio, z którego wydobywała się ranchera wyśpiewywana przez Chevelę Vargas.  
Dźwięki gitary mieszały się z powietrzem przesiąkniętym zapachem wilgotnych terakotowych donic, ciężkiej od wody ziemi i słodką, a w zasadzie aż lepką wonią owoców.
Na niedużej ławce, ustawionej w cienistym zaułku, ktoś właśnie odpalił cygaro... Dym zakłębił się w powietrzu, a potem stopił się z wszystkimi zapachami ulicy.



Jesteście gotowi na inspirację Meksykiem?






Drewniany taras – plusy i plusy





Uwielbiam naturalne „materiały” pod stopami - spacer po lekko wilgotnej trawie, stopy grzęznące w piachu czy spacer drewnianym pomostem nad jeziorem... Te tekstury działają na mnie kojąco i wprowadzają w jakiś taki beztroski nastrój.
Poza tym nie wyobrażam sobie szybkiej przebieżki po rozgrzanych betonowych płytach i ciepła, które oddają cały dzień i wieczór. Dlatego wybierając materiał na taras wiedzieliśmy, że nic innego tylko dechy!
Być może taras z kostki, albo płyt nie wymaga corocznej pielęgnacji, być może jest łatwiejszy w obsłudze, ale to wciąż za mało by mnie przekonać, że warto betonować świat wokół swojego domu.



Jeśli kompletnie nie wiesz, jakie wymagania stawia drewniany taras, jak przeprowadzić coroczne olejowanie desek i tylko to powstrzymuje Cię przed posiadaniem takowego, mam dla Ciebie dobrą nowinę! Wszystko co musisz o tym wiedzieć znajdziesz na blogu marki Tikkurila w moim wpisie „Cała prawda o corocznej pielęgnacji tarasów”.


Namaluj nową historię, czyli dlaczego warto mieć drewniane meble w ogrodzie



Drewniane meble to jak puste płótno malarskie – co rok po odpowiednim przygotowaniu (znowu Was odsyłam do wpisu na blogu Tikkurila) mogą diametralnie zmienić charakter i tworzyć tło dla nowej inspiracji.



Ta ławka w zeszłym roku była dość mocno romantyczna – biała, jakby wyjęta z angielskiego ogrodu. Trochę nie pasowała do nas, więc wiedziałam, że w kolejnym sezonie będę musiała pomyśleć o radykalnej zmianie koloru.
Chciałam czegoś krewkiego, temperamentnego! Czegoś nieoczywistego, spoza mojej dotychczasowej palety kolorystycznej.
Wybór padł na kolor M355 – najbardziej meksykański odcień niebieskiego. Bardzo intensywny, w zależności od światła wyciągający z siebie jakby fioletowo-magentowe tony. Przemalowałam ją emalią Tikkurila Everal Aqua Semi Matt 40, która dobrze chroni drewno także na zewnątrz.
Zdecydowanie wolę ją w tej odsłonie, aż prosi się, by spędzić na niej jakieś leniwe popołudnie.







Oczywiście, że jak już zachwycałam się tym kolorem, to absolutnie musiałam przemalować doniczki!

Pozostałe meble tarasowe i donicę pokrył ciemny odcień Piki 5089 (Tikkurila Valtti Plus Complete), bo potrzebowałam kontrastu pomiędzy ścianą, która została pokryta matą z trzciny, a deskami, które pokryliśmy olejem Tikkurila Valtti Wood Oil Akva w kolorze Poro 5087.


Tutaj wersja pierwsza, która aż krzyczała: „mało koloru”!





A tu wersja idealna – kropla różu i tego elektryzującego niebieskiego to coś, na co ten taras czekał.







W ostatniej chwili przypomniało mi się, że dostaliśmy (a było to kilka lat temu) od znajomych starą szafkę, która już dawno miała być tarasową buciarką (jak ja nie lubię, gdy ogrodowe obuwie jest wszędzie porozrzucane!).





Tutaj wykorzystałam końcówki farb i połączyłam je w następujący sposób:
- szuflady pomalował Jeremi kolorem Flamingo K319 (emalia Tikkurila Everal Aqua Semi Matt 40)
- korpus to zieleń M376 (także emalia Tikkurila Everal Aqua Semi Matt 40)
- blat to olej Tikkurila Valtti Wood Oil Akva, którym pokryliśmy deski tarasowe, kolor Poro 5087
- nogi to oryginalne kolory odsłonięte podczas szlifowania.



Roślinność tarasowo-balkonowa



Co prawda inspiracją tarasu był Meksyk, ale z roślinami poszalałam! Przeplotłam ze sobą egzotyczne rośliny domowe, które uwielbiają tarasowanie, rośliny ogrodowe o funkcji typowo dekoracyjnej i te, które są w jakiś sposób przydatne – ludziom i zapylaczom (osoby, które obserwują mnie na Instagramie wiedzą, że straciłam głowę dla pszczół i wszystkie moje tegoroczne działania ogrodowe są z myślą o nich).

Tarasowanie roślin pokojowych

Wszystkie przykurzone i spragnione słońca rośliny, które cały sezon grzewczy dzielnie walczyły z przędziorkami, skoczogonkami i innymi szkodnikami, możesz wystawić na zewnątrz. 





Jest jednak jedna, kluczowa zasada – uważaj na słońce! Ich liście mogą łatwo ulec poparzeniu! Wygląda to właśnie tak jak na liściach mojej draceny. Przeszła ona prawdziwą gehennę, a wystarczyło jedno popołudnie w zbyt nasłonecznionym miejscu.





Trzeba też pamiętać, że ziemia na zewnątrz wysycha naprawdę szybciej! Kontroluj ją i podlewaj!


Dekoracyjne rośliny, które Was nie zawiodą




Od pewnego czasu trwa moda, zupełnie dla mnie zrozumiała, na trawy ozdobne. Mogę polecić Wam spektakularną ostnicę mocną 'Pony Tails'



Pięknie wygląda, gdy wiatr targa te długie źdźbła. Jest doprawdy malownicza, ale ma tendencję do szybkiego rozsiewania. Posiadacze ogrodów muszą na nią nieco uważać.
U mnie rośnie na kilku stanowiskach - bardzo słonecznym, ale też i w półcieniu.

Kolejną trawą, która jest rośliną bagienną, nadającą się więc dla wszystkich miłośników obfitego i częstego podlewania, jest sitniczka zwisła zwana też trawą szklaną.


Każde źdźbło zakończone jest małym, białym kwiatostanem, a całość wygląda rewelacyjnie w wiszącej doniczce.


Należy jednak pamiętać, że roślina ta nie może być w pełnym słońcu.

Jeśli chcecie wprowadzić trochę śródziemnomorskiego klimatu, polecam santolinę cyprysikowatą. Właśnie czekam na pierwsze kwiaty!




U mnie jest na stanowisku słonecznym i od zeszłego roku sporo się rozrosła, mimo iż zapomniałam ją okryć na zimę.

Moim corocznym absolutnym hitem jest bakopa. Kaskada drobnych białych kwiatów (są też odmiany o innych kolorach) w połączeniu z terakotową doniczką wygląda zjawiskowo!


Kolejną rośliną, którą kupuję co roku, to komarzyca. Co prawda nie zauważyłam, aby miała jakikolwiek wpływ na obecność komarów (chyba, że u mnie są jakieś wybitnie harde sztuki), niemniej roślina ta rozrasta się szybko i ma kilka ciekawych odmian kolorystycznych.
W tym roku mam na razie tylko jasną, ale gorąco zachęcam do wypatrywania odmiany o ciemnych liściach.



Na balkon czy taras polecam też różnego rodzaju bluszcze. Jeśli potrzebujesz stworzyć naturalną ścianę dającą cień bądź też odgradzającą Cię od sąsiadów to idealny wybór! Jest sporo odmian, które mają szybkie tempo wzrostu i przetrwają zimę w donicy.


 Rośliny dla pszczół i innych zapylaczy



Ten typ roślin to zdecydowanie moi faworyci w tym roku. Odkąd pojawiły się u nas pszczele rodziny, staram się świadomie wybierać kolejne sadzonki.
Przy okazji okazało się, że niektóre z kwiatów polecanych dla zapylaczy są też jadalne. Być może któregoś spróbuję?

Coraz łatwiej dostępne są różnego rodzaju mieszanki nasion dla pszczół – z łatwością znajdziesz je w internetowych sklepach.
Jedną z takich gotowych kombinacji wysiałam w tej drewnianej donicy.




Poza gotową kompozycją nasion, polecam lawendę (są nawet odmiany przeznaczone do doniczek) .




Pszczoły uwielbiają czosnki ozdobne, ale też kwiaty szczypiorku. Możesz więc upiec w tym przypadku 3 pieczenie na jednym ogniu – szczypiorek na kanapkę, kwiat dla zapylaczy i jako ozdoba!  Mnie osobiście bardzo się podobają.
To jeden z tych kwiatów, który polecany jest jako jadalny.





Kolejna z roślin jest też rośliną jadalną. Ma aromat zbliżony do pomarańczy bergamoty, a jej liście dodawane są do herbat Earl Grey. Wygląda pięknie, rozrasta się szybko (u mnie rośnie w donicy przytarasowej), a jakby tego mało nazywa się pysznogłówka.
Czekam na rozkwit moich, bo szczerze powiedziawszy nie pamiętam, jaki kolor posadziłam rok temu.
Ostatnią grupą roślin, którą warto mieć na balkonach i tarasach są zioła. Lubię mieć pod ręką miętę do wody, bazylię do sałatki z pomidorów czy rozmaryn do focacci. Tego typu ogródek można wzbogacić np. krzaczkiem pomidorów koktajlowych i papryki.


Poza tym będę Was namawiać do roślinnych eksperymentów! Pamiętajcie, że każdy balkon czy taras ma inne warunki i trzeba sprawdzić, które rośliny będą się u Was czuły najlepiej.
Jeśli jesteście posiadaczkami/posiadaczami nawet najmniejszego balkonu świata (szczęściarze, żyliśmy kiedyś w mieszkaniu bez balkonu!), nawet jedna doniczka z rośliną to namiastka natury, za którą w tym roku wszyscy mocno tęskniliśmy.


Na sam koniec po prostu muszę zadać to pytanie - czujecie miętę do naszego ranczowego Meksyku?




ŚCISKAM GORĄCO,
Magda